tak różnej barwy, że w kole cogodzina się można było spodziewać, iż za czupryny się chwycą.
Szczęściem mitygował dobrze wybrany marszałek Hieronim Sieniawski cześnik koronny.
— Teraz — rzekł do Szczypiora Bajbuza, gdy już napół w błocie namioty i szałasy porozbijali — zobaczysz nową komedyę, której takem pewny, jak żem żywy. Przyśle do nas Zebrzydowski, aby nam pod gardłem stawić się kazać i pod infamią do Sandomierza.
My do niego wyprawimy posłów, aby szli na sejm sprawę toczyć nie w takiem kole rebelizantów.
Potem p. Zebrzydowski nas złaje, a my jego, a potem...
— A potem co? — zapytał Szczypior.
— Zobaczymy — dokończył widocznie zniechęcony Bajbuza.
Najgorsza i nieprzewidziana rzecz była, że w samej Wiślicy szlachta już z głową rokoszem nabitą, nietylko króla znać nie chciała, ale i pp. senatorów gnała precz, słuchać ich nie myśląc.
Rzucano im w oczy, że szpiegami króla i jego zausznikami byli.
I tu i tam dnie upływały na wrzawie i rzucaniu się do siebie wzajemnem.
Stadnicki tylko Djabeł, ze swą logiką djabelską, powtarzał: delenda Carthago. Czego czekać?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.