Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

się siła, a nie umiem nic, krom może szablą władać; a mam ten nałóg brzydki, że co myślę, to mówię.
Myszkowski przystąpił bliżej i zagadnął go po włosku.
— Toście się na kortedziana nie zdali!
— I ja tak sądzę — rzekł Bajbuza — dlategom nigdy dworu nie szukał.
Zamyśl[i]ł się Myszkowski.
— Cóż mówicie o teraźniejszych sprawach? — spytał.
— Smutne są tak — rzekł Bajbuza — że i Treny Jeremiaszowe Wacława z Szamotuł, które Tobiaszek śpiewa, smutniejszemi być nie mogą.
— Prawda! — westchnął Myszkowski — a rada na to jaka?
— Mnie o nią chyba nie pytajcie — odezwał się Bajbuza. — W początkach obwiniałem strony obie, zdało mi się, że i król powinien był warchołom folgować; dziś już nie czas, bo wszystko wywrócą. Nie o samego króla idzie, ale o rzeczpospolitę. Obawiają się rakuszan; cóż gdyby dziś na nas padli rozbitych na obozy? Łatweby mieli zwycięztwo.
Myszkowski ciekawie słuchał.
— Biedny jest ten pan nasz — dodał — litość obudza. Męczeński to tron jako ruszt Wawrzyńca.