Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

Król. Mość z zalecenia ks. Skargi kilka razy o was pytał.
Gdy weszli siedział Zygmunt u stołu, z twarzą bladą, spokojną, ułożoną tak, aby nie zdradzała myśli, i dawszy sobie przedstawić Bajbuzę rękę mu dał do pocałowania. Był to już dowód życzliwego usposobienia. Marszałek cofnął się powoli, zostawując ich samych, chociaż zdało się rotmistrzowi, iż go czuł za zwieszoną we drzwiach oponą.
Postać królewska oprócz dostojności, którą wyrażać chciała, nie mówiła nic — ale wejrzenie było bystre i żywe i twarz rozumna. Strój zwykły cudzoziemski, ciemny, białe bardzo ręce z palcami długimi, na których parę pierścieni świeciło, lice też nieco żółte i bezekrwi jeszcze jaśniejszemi czynił. Na szyi miał król łańcuch, który zdawał się zegarek jajowaty umieszczony za spięciem utrzymywać. Na stoliku przed nim stał krucyfix z kości słoniowej, pod którym z kamieni i złota różaniec spoczywał rzucony, książka z klamrami złotemi tuż obok, była z pozoru sądząc pobożną.
Słabym głosem, cicho, rzucił Zygmunt kilka pytań, tyczących się osoby rotmistrza, na które on odpowiedział wcale niestrwożony.
Zagadnął potem czy był w rokoszanów obozie i co o nim sądził.