Bajbuza mówił o liku wielkim a małym porządku, dodając w końcu, że im się ostateczna rozprawa przeciągała, tem król pewniejszym być mógł zwycięztwa, bo rokoszanie wielce już znużeni, narzekali.
— Lecz niech nas Bóg uchowa od tego, abyśmy aż orężem krnąbrne karki uginać mieli — westchnął Zygmunt.
— Smutnaby to była ostateczność, lecz Zebrzydowski i mała jego gromadka przewódzców, nie spodziewając się przebaczenia, któż wie do jakiej ostateczności się rzuci.
Pomiędzy zadawanemi pytaniami, odpowiedziami i nowem badaniem, wiele upływało czasu, król ważył słowo każde, mówił nieśmiało, a ograniczał się bardzo niewielu słowami.
Z pozoru sądząc wnosić było można, iż dosyć dobrej był myśli.
Po kilkakroć gdy Zygmunt o sprawę rokoszową zagadnął, rotmistrz odparł.
— N. Panie, jam żołnierz, nie przypisuję sobie abym jasno widział. Daleko trzeba szukać przyczyn tego niepokoju, a przyszłoby może obwinić tych, co nie przewidywali jak niebezpiecznie z ogniem igrać. Dziś pożar płonie, wiatr dmucha... ale zgasić jest w mocy waszej...
— Siłą? — zapytał król.
— W ostateczności — rzekł rotmistrz — a
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.