Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

kto wie, czy i łaskawością nie dadzą się ująć zapamiętali.
— Stadnicki? Herburt? — odparł król głową potrząsając.
— Ci są narzędziami w ręku innych — szepnął Bajbuza.
Naostatek, niewiedzieć już jak do tego przyszło, iż król na leżące na stole grawamina wskazał i sam owe zarzuty frymarku korony podniósł.
Bajbuza nie mógł zmilczeć.
— To było początkiem — odezwał się Bajbuza — a na nieszczęście uczynił go ten, którego ja pamięć czczę, nieboszczyk hetman Zamojski; lecz nie spełniłże on obowiązku i mógłże on to utaić?
Przebaczysz mi W. Król. Mość, w tem nie on winien.
Spuścił oczy Zygmunt i zamilkł; odezwanie się to otwarte dało mu miarę człowieka, lecz nie rozgniewał się.
— W początkach i ja — rzekł — z innem wyobrażeniem o Polsce przybyłem do niej. Źle mnie informowano. Godziwem sądziłem, co niemożliwem było.
Westchnął.
— A ten wstręt do cesarskiego domu? — rzekł cicho.
— Ten wiekami się tworzył — odezwał się Bajbuza — winniśmy rakuzkiemu dworowi, że