Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

wiecie wiele potwierdzając to, co widzieli i czuli drudzy.
Bajbuzie, który z zamku na okolicę spoglądał i w blasku pogodnego wieczora rozłożone u stóp swych widział obozy, nagle się uradowało serce.
— Ojcze! — rzekł — jutro na koń siadamy, jutro ja idę po rozkazy i nie potrzebuję myśleć tylko o tem, abym je spełnił. Co za radość.
— Taka dziecko moje — odezwał się Skarga — jak zakonnika, który wolę swą złożył w ręce zwierzchnika, i spełnia co mu nakazują. Wszędzie zaprawdę tak jest, że rozkazywać chcą ci, co ciężaru władzy nie znają, a cieszą się, że słuchać mogą tacy, co w sumieniu chcą być wolni.
I poszedł do kościoła, a Bajbuza pobiegł do namiotu, w którym Szczypior pod niebytność jego licznych towarzyszów broni przyjmował.
— Jutro więc w pochód! — zawołał wpadając z młodzieńczą żywością Bajbuza. — Wieczór złocisty, dzień się nam obiecuje piękny, omen na wyprawę doskonały. Bóg da, że pokój przywrócim tej skołatanej biednej rzeczypospolitej naszej.
Kubek wziął ze stoła i nie mówiąc czyje — vivat! — spełnił go duszkiem.
Vivat in aeternum! krzyknęli towarzysze.