Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

wien, gdy sam podjechawszy do króla, znalazł go wahającym się.
— N. Panie! — zawołał — tracimy najdroższą chwilę.
Król westchnął ciężko i z ust dobył się tylko wyraz: Krew! krew!
Począł się niespokojnie oglądać dokoła i szeptać. Nieopodal siedzący na koniu Gajewski skinieniem został przywołany.
— Jedź — zawołał król krótko urywanemi wyrazami — jedź, czas jeszcze, niech nie zmuszają do krwi przelewu... Jedź, śpiesz.
Gajewski puścił się natychmiast, a hetman chmurny zsiadł z konia.
W obozie królewskim widać było poruszenie, którego charakteru trudno było odgadnąć. Ważyły się losy. Jeszcze chwila, jeden krok może i krew się polać miała.
Wybór Gajewskiego dworzanina królewskiego, choć niemal przypadkowy, bo się nastręczył oczom, gdy o nim nie myślano wcale, był dosyć szczęśliwy.
Odważny, prędki, zawsze jasnego oblicza, Gajewski stworzonym był na to, aby przenosił co mu dano, ani psując, ani naprawiając, ani dodając nic, ani się domyślając proprio motu co czynić miał.
Król wiedział znając go, iż ani nadto, ani za mało nie powie. Gajewski nie miał się za staty-