Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

dokoła przez rokoszan, którzy go pytaniami ścigali, choć im żadnej nie dawał odpowiedzi.
— Niemy jest — wołał Ponętowski śmiejąc się — król Zygmunt jak sułtan turecki takich do poselstw używa. Ci nie zdradzają, bo im język urżnięto.
Wyszedł Zebrzydowski w ostatku i wziął posła do namiotu.
— Rokosz dzień powszechnego zjazdu naznaczył i nie cofa go. Niech król będzie posłuszny głosowi narodu, a nie śpieszy się z rozlaniem krwi, która na niego spadnie.
To nasza odpowiedź — dodał — powiedzcie aby pomyślał dobrze... Krok uczynić łatwo, ale pamięci jego zatrzeć nikt nie potrafi. Niech król czeka i na zjazd się stawi.
Gajewski nie odpowiedział nic.
Zebrzydowski powtórzył mu to raz jeszcze.
— To wszystko? — zapytał dworzanin.
— Zda się dosyć wyraźnie mówię — odparł wojewoda.
— Czołem! — rzekł Gajewski i wyszedł.
Konia mu podano, siadł i puścił go czwałem. Po drodze ledwie mógł na obóz rokoszan rzucić okiem, ale łatwo poznał, że go rozbijać na długo nie myślano; niektóre oddziały już się sposobiły przeprawiać za Wisłę, inne za niemi postępowały, brak tylko promów wstrzymywał.