Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Pękosławski starosta sandomirski stojący tu też powtarzał swoje.
— Ciekawym spotkania z bratem Prokopem, jeżeli los nas zbliży na pobojowisku. Czy ja go rąbnę, nie wiem, ale że on oszczędzać nie będzie gdy się zapali, to pewna.
Smutny uśmiech krzywił mu usta. Wtem namiotu opłotki się podniosły, drgnęli wszyscy, król wychodnił, ale i teraz gdy już niósł dojrzały wyrok, na jego zimnej, martwej twarzy nic wyczytać nikt nie mógł. Królewską tę moc nad sobą miał nawet w najboleśniejszych chwilach żywota, słuchając obelg i wyzywań.
Szedł powoli i nieco opodal stojącemu Januszowi księciu Zbarażskiemu dał znak ręką, aby się zbliżył. Dla wtajemniczonych starczyło to za słowo.
— Oddaję wam straż osoby mojej — rzekł głosem słabym jak zwykle — a razem dowództwo nad wojskiem. Bóg widzi, żem się nie spodziewał przeciwko tych kiedykolwiek walczyć, którzy mnie bronić są obowiązani. Stało się, pycha nieukrócona przywiodła do tej ostateczności, niech Bóg co w sercach naszych czyta, który nas sądzi, rozstrzygnie między nami. Jeżeli krew się bratnia poleje, was wszystkich biorę za świadków, żem do chwili ostatniej pragnął tego uniknąć. Zmusili mnie zuchwali.
To mówiąc król rękę wyciągnął i dworzanin