Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Księciu Zbarażskiemu posłano życzenie króla, aby zwłókł jeszcze.
Być bardzo może, że krok ten starszyzny wywołanym był widokiem tego, co się działo w obozie przeciwnym, a raczej w szeregach.
Zdala nawet można było rozpoznać, że Zebrzydowski nie był panem rokoszanów. Łamały się ich linie, kupami zbiegali niektórzy, naciskano na dowodzących, kilka chorągwi obalono na ziemię. Wrzawa dochodziła aż tutaj.
Kto pierwszy rzucił tę iskierkę buntu w buncie, rokoszu przeciwko rokoszowi? dojść było niepodobna, ale jak ogień po suchej trawie poszła płomieniem,
— Wy coście tego nawarzyli! no! idźcie wy się bić, my nie chcemy! To wasza sprawa. Przeproście króla. Nam co potem, czy wy, czy inni, czy ktokolwiek na krzesłach kurulskich siedzieć będzie i starościński chleb zjadał. Nam co po tem?
Zebrzydowski osłupiał. Muszkiety mu i drzewca rzucano pod nogi.
— Idźcie się wy bić! nam co z tego!
Sam wojewoda musiał na koń siąść i objeżdżać szeregi zaklinając, aby pod bronią pozostali przynajmniej w porządku. I tego się było trudno doprosić.
Wyrzekano na niego i odgrażano się, bo widziano do czego kraj przyprowadził i rokoszanów.