Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.



V.



Dzień następny rozpoczął dla Zebrzydowskiego długi szereg dni ciężkiej pokuty, który śmierć dopiero zamknąć miała. Jasne światło poranka wszystko co wczoraj w gorączkowem usposobieniu działo się przy gasnących pochodniach, wśród nocnych mroków, czyniło niemal nieprawdopodobnem. Gdy po naradach burzliwych trwających niemal do świtu, ujęci snem twardym, duszącym jak zmora, Zebrzydowski i Radziwiłł oprzytomnieli przypominając sobie co się działo wczora, wojewoda krakowski załamał ręce... srom i gniew krwią mu oblewały czoło.
Byli jeszcze we dwu sami. Radziwiłł chodził milczący, dysząc jakby ze znużenia.
— Nie! — to nie może być... to się musi naprawić! Niegodziwa ta hałastra, ci tchórze.