Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

stanie mu się zadość. Nam dziś o tem myśleć, jakby zatrzeć ślady rokoszu a nie wytykać tych, co się nim dali obałamucić.
Szybkim krokiem poszedł, a tuż pod namiotem rokoszowi narzekać poczęli, tak że ich wyrazy do uszu dowódzców dochodziły.
— Rokosz ich sprawą — wołali — jednemu buławy, drugiemu wojewodzińskiego stołka odmówił król, innemu starostwa, więc rokosz, a my biedacy mieniem, życiem, ba i czcią musieliśmy się oddać. Bodaj ich Bóg karał i pomsta nie minęła.
Zebrzydowski chwytał się za głowę.
Po krótkiej chwili wrócił Bajbuza z twarzą wesołą i zdala zawołał.
— Stanie się jak waszmość żądaliście, a gdy broń złożycie, przyjdźcież do króla pokłonić się, przyjmie was.
Rotmistrze pośpieszyli z radośną wiadomością za szeregi.
Dwaj dowódzcy rokoszu zaledwie mieli czas pozrzucane suknie kazać sobie podać, gdy wszedł Czarnkowski wojewoda łęczycki.
Powitanie z jego strony było dosyć uprzejme, Zebrzydowski zaledwie głową skłonił.
— Czekamy panie wojewodo — rzekł do niego — abyście wczoraj umówionych dopełnili warunków.