Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja do rotmistrza najmniejszej urazy nie mam za przytrzymanie — dodał — chociaż jest ono ograniczeniem swobody mi należnej, a u mnie aurea libertas ante omnia, ale znając serce miłości waszej, wiem, że to się stało omyłką. Nie ruszę się ztąd, i owszem, pozostaję aż do końca.
Gdybym kącik miał, tobym mógł dalej przepisywać Rokosz Gliniański, który rozpocząłem właśnie.
I pomacał za żupan wsunięte papiery.
— Historya bardzo ciekawa — rzekł — a może miłości waszej nieznana.
— Daj mi pokój — mruknął Bajbuza. — Kłamstwa są.
— Kłamstwa! — zawołał Gubiata — a któżby mógł wymyśleć wszystkie okoliczności?
Nie słuchał już Bajbuza i precz mu kazał iść.
To co podobni Gubiacie mniejsi i więksi przygotowywali pocichu, nazajutrz na jaw się ukazało. Poselstwo jakieś od rycerstwa wogóle poszło do Myszkowskiego, domagając się, aby je do króla przypuszczono. Lecz że i ludzie byli podejrzani i cel wątpliwy, marszałek wyszedł się rozmówić z nimi. Od pierwszych słów wydali się z tem, że w sprawie Zebrzydowskiego przychodzili, a niezręcznie wyrywające się wykrzykniki zdradziły, czego żądać mieli.
Myszkowski poszedł się naradzić i powrócił do nich z tem, że król przyjąć nie może, nie