— Radbym, ażebyś mi waszmość pozostał. Słyszę, że do domu powracać życzysz?
— Tak jest, N. Panie — rzekł Bajbuza. — Gdyby, uchowaj Boże, potrzeba wypadła, w którejbym W. Król. Mości zdać się mógł, stawić się nie omieszkam, ale teraz mamy choć chwilowe uspokojenie.
— Chwilowe? — podchwycił król.
Rotmistrz skłonił głowę.
— Niedowierzam niespokojnym duchom.
Zygmunt westchnął.
— Większego pobłażania trudno było okazać — dodał po małej przerwie. — Czegóż oni mogą żądać?
— Odgadnąć to trudno.
Król kazał sobie opowiedzieć potem o ostatnich chwilach rokoszu, o rozejściu się jego, o pogłoskach, jakie chodziły, a rotmistrz krótko i chłodno główniejsze rzeczy, podług swego przekonania, zebrał i wyłożył. Nie taił, że w przejednanie nie wierzy.
Następnie, ostrożnie Zygmunt zapytał o Żółkiewskiego, chcąc się o jego usposobieniu dowiedzieć, tak aby Bajbuza tego nie postrzegł. Nie było to bardzo zręcznem. Rotmistrz się złożył nieświadomością swoją i tłumaczył tem, że hetmana widywał mało. Wrócił raz jeszcze Zygmunt do niego samego, i próbował go przy dworze zatrzymać, ale Bajbuza usilnie prosił
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.