Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjechał kto z tych wątpliwych pośredników, którzy jak ks. Ostrogski obu stronom schlebiali, czekając z której potrafią skorzystać, naówczas Zebrzydowski opowiadał, że zrzekł się już dowództwa i wszystkiego, że chce i potrzebuje odpocząć, że do niczego mięszać się nie będzie. Utyskiwał na straty, a królowi wszelkiemi możliwemi drogami dawał do zrozumienia, że tych strat spodziewał się wynagrodzenia.
Ale rada otaczająca króla na samą myśl kupowania tego herszta rokoszan oburzała się.
Nikt zresztą pochwalić się nie mógł, ażeby całą myśl wojewody odgadywał. Sprzecznym był z sobą samym. Gdyby nawet jednak chciał zupełnie dalszych wichrzeń zaniechać, nie byłby w możności zerwać wszystkich węzłów, jakie go łączyły z rokoszanami, którzy nie myśleli sromotną klęską pod Janowcem dać się związać.
Ci, których on rokoszanami uczynił, jak Smogulecki, teraz jego trzymali w związku.
Natychmiast po rozjechaniu się z pod Janowca dało się słyszeć, że Zebrzydowski był oszukany, sponiewierany niegodnie, że wszystko poświęciwszy padł ofiarą.
Cały ten ruch nurtujący podziemnie, dworowi wydawał się mało znaczącym i niemogącym następstw pociągnąć za sobą. Doniesieniom o nowych knowaniach nie dawano wiary, lub je lekceważono.