Rotmistrz nasz z Urowieckim o sprawach ogólnych nie zwykł był nigdy rozprawiać, znał go jako doskonałego dowódzcę na polu i w obozie, ale nie sądził, aby Urowiecki rozbierał kiedy zbyt ściśle za co, z kim i przeciw komu walczy.
— Włóczę się, jak widzicie, po kraju — począł Bajbuza — a będąc w pobliżu Zamościa, ponieważ dawniej panu wojewodzie byłem znany, chciałem mu się pokłonić.
— Biedny człek! — westchnął Urowiecki — zobaczycie, żal patrzeć na niego. Męczennik! Co go ta impreza kosztowała! Fraszka pieniądze, ale krwi i żywota. Od czasu tego rokoszu chwili nie miał spokojnej, a teraz wszystkiemu on winien, za wszystkich pokutuje!
Urowiecki mówiąc ręce łamał.
— Będę ja mógł go widzieć? — spytał Bajbuza.
— Nie wątpię o tem — rzekł rotmistrz — chociaż tam u niego zawóz wielki... drzwi się nie zamykają.
I Urowiecki przerwał nagle.
— Ale wy! wy! z Żółkiewskim przy królu... jam się tego nie spodziewał. Mnie się zdawało zawsze, że wy pójdziecie z nami torem przez nieboszczyka Zamojskiego wybitym.
— Mój rotmistrzu — unikając rozpraw odparł Bajbuza — składają się dziwnie czasem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.