ludzkie rzeczy. Człowiek nietylko idzie nie gdzie chce, a dokąd musi, ale i drugich prowadzi.
Dajmy temu pokój.
Urowiecki popatrzywszy na chmurne jego oblicze, urwał nagle i począł o tem, co go teraz najgoręcej obchodziło, o młodym Tomaszu, który tak piękne rokował nadzieje, iż godnym ojca następcą być obiecywał.
Bajbuza nasłuchawszy się pochwał, przynaglał ciągle o swą rozmowę z Zebrzydowskim, ale do wieczora się ściągnęło, a dostąpić do niego nie było można.
O zmroku już wpuszczono do przyciemnionej komnaty Bajbuzę.
Zebrzydowski siedział w krześle zgarbiony i twarzy jego wcale nie mógł rozeznać rotmistrz. Przywitanie było bardzo zimne. Wojewoda miał pamięć doskonałą, mógł się więc domyślać Bajbuza, iż wiedział po której on stronie się znajdował. Czuć było, że mu tego nie przebaczył.
— Z Krakowa pewnie odedworu jedziecie — odezwał się Zebrzydowski. — Nie tajno mi, że i u p. Żółkiewskiego i u króla macie łaski. Cóż was do mnie sprowadzać może?
Bajbuza pomilczał chwilę.
— Wierność moja pamięci hetmana, którego miłość wasza byliście wybranym i wyznaczonym spadkobiercą.
Zebrzydowski zamruczał coś niewyraźnego.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.