Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie będę się tłumaczył — mówił dalej Bajbuza — dlaczego stanąłem i stoję przy p. Żółkiewskim, ani winił miłości waszej, żeście tak srogo przeciw królowi wystąpili, ale ta miłość jaką mam dla spadkobiercy hetmana zmusza mnie tu z prośbą i przestrogą.
Zebrzydowski przerwał mu nie dając kończyć i oburącz sparłszy się na poręczach krzesła powstał.
— Wy, do mnie? z przestrogą?
— A dlaczegożby nie? — przerwał z dumą rotmistrz. — Wiem co się dzieje na dworze, w kraju i około was, panie wojewodo, obawiam się o was, sumienie mi każe ostrzedz. Na miłość Bożą, dajcie już pokój rokoszowi!
Zebrzydowski cały się zatrząsł.
— A zkądże? jak? wiesz, że ja o rokoszu myślę? Ja siedzę spokojnie, jam jeszcze nie wydychał tego, com wycierpiał. Nie mięszam się do niczego, czekam na sejm, choć mi słowa nie dotrzymują, choć ze wszystkich obietnic dotąd nic!
To mówiąc padł na krzesło.
— W. miłość możesz to mówić komu się iście podoba — począł powoli Bajbuza. — Jestem wielkim miłośnikiem rzeczypospolitej, gotówem dla niej wszystko poświęcić, nie mam nic do czynienia, więc sprawy bieżące badam i znam lepiej niż inni.