Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Wasza miłość jak byliście tak jesteście głową i duszą rokoszu, a ten rokosz, o którym mówią że skończony jest, wiąże się nanowo, sposobi i znowu grozi zaburzeniem.
Ale nie sprawi on nic, tak jako i pierwszy; król ma po sobie dosyć sił i ludzi, uprzedzi was. Daj Bóg, aby nie gorszy był koniec niż pod Janowcem.
— Ależ to zuchwalstwo niesłychane — krzyknął wojewoda — wy do mnie przychodzicie bakałarzować i uczyć co czynić mam! Toć śmiechu godna! zaprawdę! ale razem to oburza! Coście wy, a co ja?
— Ja jestem szlachcicem wam równym — zawołał Bajbuza — wy macie prawo króla łajać, a jabym nie miał prawa słów prawdy wam powiedzieć? dlaczego?
Zebrzydowski śmiał się gorzko.
— Cóż więcej? — zapytał — co więcej? na tośmy przyszli my senatorowie, że nas lada kto rozumu uczyć chce. Co więcej, mości rotmistrzu.
— Że wszystkie te spiski nowe Smoguleckiego i wykrzykiwania Łaszcza, i podburzania Pękosławskiego są wiadome, że każdy wasz krok śledzony, że wszystko to wysiłki próżne, a teraz gdyście królowi nanowo wierność ślubowali, podwójnie winne zdrady.
— Milcz — przerwał wojewoda — kto cię tu posłał?