Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nikt, ja sam — rzekł zimno Bajbuza — więcej wam powiem o tem, co ja wiem z robót waszych mało kto tak jest uwiadomionym jak ja, może nikt. Przychodzę z przestrogą, bo nie życzę wam zła. Na miłość Bożą cofnijcie się, powstrzymajcie, zerwijcie z tymi, co wam niegodziwe rady dają!
Z tego co mówił rotmistrz, jedno tylko utkwiło w pamięci wojewody.
— Wiesz więcej niż drudzy? szpiegujesz więc mnie? Korzystasz z tego, żeś tu miał przyjaciół i znajomych; a wiesz co szpiegów spotyka na wojnie?
— Szpiegiem nie jestem — zawołał Bajbuza. — Dosyć do Wielkopolski pojechać, a pobyć między szlachtą, aby się dowiedzieć co tam z rozkazu waszego się gotuje. Myślicie znowu rokosz zwoływać i bezkrólewie ogłaszać, a Herburt ma już króla gotowego zanadrą.
Wojewoda powtórnie zerwał się z krzesła, nie był już panem siebie.
— A wiesz ty komu w szpony wpadłeś z tem słowem zuchwałem? — krzyknął. — Znasz ty Zebrzydowskiego?
Nie odpowiedział Bajbuza. Wojewoda walczył z sobą jeszcze.
— Instygatorem myślisz być przeciwko mnie, jeżeli ci się zastraszyć nie uda! Poniesiesz się