Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

z tem na dwór, aby królowi w łaski wkupić! I myślisz, że ja ci ztąd dam wyjść cało?
Rotmistrz na to zagrożenie odparł chwilą milczenia, jakby dawał czas do namysłu.
— Nie chcecie słuchać życzliwej rady — rzekł — nie pozostaje mi więc, tylko boleć nad tem, co na siebie i na kraj ściągniecie. Uczyniłem co sumienie kazało.
Czołem.
Ruszył się wychodzić już Bajbuza, gdy Zebrzydowski w ręce bić i wołać zaczął na czeladź swoją, która natychmiast przerażona przez dwoje drzwi wpadła razem.
Zebrzydowski ręką dygocącą wskazywał na odchodzącego Bajbuzę.
— Wziąć go, do wieży... wziąć go... napadł mnie.
Nie przyśpieszając kroku, ale nie zważając też na wołanie, rotmistrz rękę położywszy na szabli wychodził powoli i przestąpił próg; żaden z dworzan i sług nie śmiał się zbliżyć do niego.
Zebrzydowski nie przestawał powtarzać.
— Imać go! na wieżę z nim!
Cała gromada dworzan posypała się za wolno postępującym Bajbuzą. Niektórzy z nich przewidując że opierać się będzie, bocznemi korytarzami zabiegli naprzód, aby drzwi zamknąć