i zbrojno stanąć w takiej liczbie, by się im bronić nie mógł.
Zebrzydowski wstawszy ścigał odchodzącego oczyma i powtarzał.
— Wiązać go! imać!
Wrzawa i szmer całą ludność w tej części zamku wywołała z izb. Nikt nie rozumiał co się stało. Stary Urowiecki posłyszawszy hałas, wpadł pierwszy i dowiedział się o tem, że wojewoda kazał ująć kogoś przed chwilą do niego wpuszczonego. Nie wątpił, że szło o Bajbuzę.
Spotkali się oko w oko.
— Na Boga, co się stało? — krzyknął Urowiecki.
— Wojewodę mimowoli obraziłem, kazał mnie uwięzić... ale nie może być, aby chciał wolnego szlachcica z dobrem słowem przychodzącego we własnym ukrzywdzić domu.
Rotmistrz pośpieszył do wojewody, ale nim usta otworzył, ten mu je zamknął.
— Ani słowa! wziąć go! wziąć go! ja odpowiem. Bronić się będzie, rozsiekać, rozsiekać... ja odpowiem.
I coraz głośniej, namiętniej dodał.
— Urowiecki, gardłem odpowiesz jeśli wyjdzie, wziąć go.
Rotmistrz widząc go tak roznamiętnionym, nie śmiał się sprzeciwiać, aby nie drażnić. Zawrócił się nazad i zawołał do Bajbuzy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.