Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie. Sen nie brał go, godziny zaczęły wydawać się niezmiernie długiemi. Pierwszy raz zrozumiał, jak straszliwą karą było odjęcie swobody.
Duch jego wyrywał się napróżno, umysł pracował gorączkowo, nie mógł nic. Przemówić nawet nie miał do kogo. Bruszka, który w pewnych godzinach zjawiał się, do rozmowy nie okazywał najmniejszej ochoty. Słuchać mrucząc był gotów czas jakiś, ale na pytania odpowiadał niechętnie albo nawet milczeniem.
Pieniądze brał zawsze bez trudności, lecz tak jak gdyby go one do niczego nie zobowiązywały.
Co najgorszem się zdawało rotmistrzowi, że takim, jakim był dnia pierwszego, bez najmniejszej zmiany pozostał następnych dni. Postępu w spoufaleniu niepodobna było uczynić. Grosz nie skutkował, dobre słowo nie rozbrajało. Wygody życia, gdyby o nie szło, burgrabia się ofiarował dostarczać za pieniądze, ale od niego się o czemś dowiedzieć, nawet o nazwisku zamku, było niepodobna.
Oprócz Bruszki Bajbuza nie widywał nikogo, potem nawet i pachołkowie nie przychodzili tylko do progu.
Na trzeci czy czwarty dzień Bajbuza zażądał jakiejkolwiekbądź książki.
Burgrabia okazał zdziwienie wielkie, nic nie