Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Bajbuza uląkł się o rozbłąkane i zbujałe myśli własne. Marzył niesłychane rzeczy.
Z rachunku kresek już się składały miesiące, gdy jednego dnia w otwartych drzwiach, zamiast Bruszki, ujrzał Bajbuza wchodzącą z garnuszkiem i miską kobietę starą, brudną, której pachołek drzwi otworzył.
Spojrzała ona bojaźliwie na siedzącego więźnia, zbliżyła się do stołu, postawiła prędko przyniesioną strawę i śpieszyła się cofnąć, gdy rotmistrz ją zatrzymał.
— A gdzież Bruszka?
Stara głosem drżącym, słabym zamruczała.
— Chory, chory!
Pośpiesznie dobył pieniędzy Bajbuza i wstawszy dopędził uchodzącą u progu. Wcisnął jej garść pełną.
— Posłuż mi dobrze — rzekł — nie będziesz żałować.
Stara zdziwionemi oczyma, chciwie się długo przypatrywała groszakom... twarz się jej mieniła.
— Czegóż chcesz? — zapytała cicho.
— Od księdza jakiejkolwiek książki, to naprzód — zawołał Bajbuza — a potem rozmówimy się, zapłacę co zechcesz.
Szybko zaczęła chować pieniądze stara, odwróciła się, skinęła głową i palec położywszy na ustach wyszła.