Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

sioną głową, a Bruszka i jego wyręczycielka słuchali z uszanowaniem.
Stanąwszy w progu dał znak rotmistrzowi i spytał głośno:
— To ten jeniec?
Bruszka zamruczał.
— Idźcież sobie — dodał na drzwi wskazując Szczypior — ja was tu nie potrzebuję za świadków, gdy go badać będę. Ty stary możesz nazad iść do łóżka, a klucze zostawić kobiecie.
Bruszka się pokłonił w milczeniu i natychmiast wysunął, stara też poszła za nim, a Szczypior zobaczywszy że się oddalili w podwórko, dopiero sam drzwi zamknął.
Bajbuza rzucił mu się na szyję.
— Na rany Chrystusowe — zawołał — czyń co chcesz, waż co tylko można, a wyswobódź mnie. Niewola gorzej tatarskiej, bo tam choć w dybach i łykach człowiek powietrzem oddycha wolnem i porusza się, a tu...
Ale jakimże ty sposobem tu rozkazujesz? — dodał.
— A cóż? udaję posłanego od wojewody? — rzekł Szczypior. — Gdyby mi się powiodło na mocy tego ciebie ztąd wyrwać... ale... nie wiem... Z Bruszką poszło dobrze, ale jest przy załodze człek, który wcale inaczej na mnie patrzy i coś zdaje się podejrzewać.