Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

regiem nowym stały jak wieki długie, a o Szczypiorze słychać nie było. Nie zmieniono jednak postępowania z Bajbuzą, nie obostrzono dozoru i ztąd wnosić mógł, że Szczypiora zuchwałe wtargnięcie przeszło niepostrzeżone.
Po dosyć długiem wyczekiwaniu, które zniecierpliwionemu rotmistrzowi dłuższem się jeszcze wydało niż było, nowa książka przyniesiona przez starą stróżkę zawierała list chorążego przylepiony do okładki. Był on długi i chociaż przynosił znak życia od Szczypiora, więcej może zniecierpliwił, pogniewał rotmistrza, skazanego na bezczynność, niż pocieszył. Czytał go i odczytywał wiele razy, przeklinając dolę swoją, która mu ręce wiązała. Szczypior zaklinał, aby miał cierpliwość, rozpisując się zarazem o rokoszu i wszystkiem o czemkolwiek mógł dowiedzieć.
— „Kochany rotmistrzu — brzmiało pisanie chorążego — nie przeklinaj mnie, nie poczytuj tego za niedołęztwo, za tchórzowstwo; Bóg widzi, dotąd niemożna było nic uczynić, bo ważyć się mi nie godzi tylko na pewno. Gdybym się porwał, a nie udać się miało, zgubiłbym was.
„Gdy pocznę to chyba najpewniejszy, iż wyzwolić was muszę... więc i obmyśleć trzeba wszystko bacznie. Życia mojego dla was nie pożałuję.
„Wojewoda siedzi przyczajony, cicho, jako za-