w mur młotem uderzano pośpiesznie. Nie czekając więcej natychmiast odziewać się począł i zbierać oręż jaki miał, aby w gotowości być, gdyby wyłom w murze zrobiono, czego się tejże nocy spodziewał.
Tymczasem prawie do rana samego trwało coraz go wyraźniej dochodzące bicie w mur gruby i z twardego kamienia polnego przed wieki zlepiony, który jako jedna zlał się skała. Razem ze dniem ustały uderzenia młotem i wszystko ucichło. Cały dzień potem spędził czuwając rotmistrz, ale musiał przy starej stróżce udawać, jakby o niczem nie wiedział.
Z nocą, jak się spodziewał, znowu łamać mur rozpoczęto i późno już było, gdy naostatek Bajbuza kamienie w nogach łoża ujrzał poruszające się nieco, i rzucił pomagać do ich wydobycia.
Nim jednak otwór rozszerzono do tyla, aby on się nim mógł wydobyć z więzienia swojego, wiele znowu czasu upłynęło, i gdy Bajbuza ważył się w ciasną szyję, jaką mu rozprzestrzenić się starano, dnieć zaczęło. Że się w niej nie udusił, winien był temu, iż go ludzie za nogi pochwyciwszy siłą wyciągnęli, a potem między siebie wziąwszy po gruzach i piasku wyprowadzili aż w zarośla u stóp zamkowego muru. Szczypior był ciągle przy nim. Niedaleko stały gotowe konie, ale Bajbuzę winem i wodą musiano krzepić
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.