Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

po wielkim wysiłku i znużeniu, nim się na siodło mógł podnieść. Raz zaś siadłszy, Szczypior pewnym był, że się bądź co bądź utrzyma, dopóki w nim życia stanie.
Nie było chwili do stracenie, gdyż jak skoroby ucieczkę więźnia odkryto, pogoń wysłać musieli. Rachował przecież rotmistrz, iż niewprzódy się postrzegą, aż o zwykłej godzinie, o której mu ranną polewkę stara stróżka przynosiła, a do tej było jeszcze daleko.
Z Lanckorony w żadną stronę bezpieczniej uchodzić się nie zdało jak do Krakowa, ale właśnie na tym gościńcu i pogoń ścigać mogła.
Szczypior miał z sobą ludzi dwudziestu, których on nazywał elierami, tak jako w wojsku wybór zwano naówczas, najdzielniejszych i najsprawniejszych. Z nimi choćby i dwa razy liczniejszą napaść mógł odeprzeć, a wielki gościniec do stolicy prowadzący, na którym zawsze prawie się spotykało poczty różne i kupców z towarami, do pewnego stopnia od napaści zabezpieczał.
Puścili się więc, Bajbuzę w pośrodek wziąwszy, który rychło się powietrzem i ruchem orzeźwił, bez namysłu do Krakowa, koni nie lutując. Dwie lub trzy godziny mając przed pogonią, Szczypior ujść przed nią się spodziewał.
Podkop pod mur, który tyle ciężkiej pracy kosztował, i do którego Szczypior górników aż