obozu, do kogo należy? Rokoszan mnóstwo się włóczy... żeby jak pilnować...
— Tak, tak, straszna to wojna — odzywał się Bajbuza — bodaj była pierwszą i ostatnią.
Wtem od namiotów królewskich nadbiegł Kaliński, otulony opończą, bo go febra trzęsła.
— Wiecie? — rzekł głosem poruszonym — wiecie? Ostrogski stoi osobno obozem za Wisłą, posyłali do niego... odpowiada ni to, ni owo. Król na niego rachował, a kat go wie.
— Jam nigdy nie liczył! — przerwał Bajbuza — jak był od początku, tak pozostał, na dwu stołkach. Czeka końca, a potem skoczy gryźć powalonego na ziemi. Ale, kiedy Stadnickiego bracia odciągnęli, to też coś znaczy. Bez Djabła Zebrzydowski słabszy.
— Jest Herburt — zamruczał Szczypior.
Z mroków nocnych ukazała się postać nowa; był to rotmistrz stary Gurski, którego Bajbuza jako żołnierza cenił bardzo.
Wlókł się krokami powolnemi i stanął. Obie pięści sobie do czoła przyłożył.
— A bodaj ich milion kroć sto tysięcy... tych niegodziwych, co tę wojnę wymyślili. Przyjdzie do bitwy... któż tu rozpozna druha od nieprzyjaciela?
A toż bracia przeciw rodzonym.
Bodaj z piekła nie wyleźli!
Kaliński, któremu się usta trzęsły, rzekł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.