Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

tak że przednie czaty ścierać się zaczęły, i ów Rudziński zaraz na harc się puścił.
Ktoby był wówczas przy króla namiocie stanął a spojrzał w ciasne przejście pomiędzy niemi, zobaczyłby męża lat średnich w czarnej sukni zakonnej, z podstrzyżoną bródką, z odkrytą głową, że złożonemi rękami modlącego się gorąco, a po twarzy jego strumieniem łzy płynęły. I nie z pod jednych powiek na widok tych wojsk, w których ród, krew, wszystko było bratniem, a mimo to zajadłą sobie zapowiadających walkę, łzy wytrysnąć musiały.
Bajbuza na koniu stał i z pagórka poglądał mrucząc.
— Przeklęty co tę wojnę zapalił — mówił w duszy — niech dla niego ani na tym, ani na drugim świecie przebaczenia nie będzie; przeklęty kto ten ogień zapalił, niech na jego duszę spadnie ta krew, która się tu przeleje i wszystka, co się z niej jeszcze w przyszłości wytoczy... przeklęty! przeklęty! przeklęty!
Szykowały się już z obu stron oddziały... wtem Żółkiewskiemu król przysłał rozkaz, aby wysłał po raz ostatni do Zebrzydowskiego, powołując go do zgody.
Z pagórka, na którym stał, rotmistrz mógł widzieć śpiesznie wyjeżdżających posłów z płachtą białą na włóczni.
Dobiegli do rokoszan straży, która ich na-