Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Za nim ogromnym wtórem huknęło ze wszech stron: Vivat!
Zygmunt przyłożył rękę do szyszaka i uśmiechem smutnym dziękował.
— Panie hetmanie — rzekł cichym głosem do Żółkiewskiego — wam to winniśmy. Bogu niech będzie chwała. Wstrzymajcie pogoń wszelką, nie dozwalajcie ścigać.
Rękę podniósł do góry i spuścił ją zwolna.
— Miłosierdzie mieć potrzeba — dodał.
Nie wszyscy może z otaczających króla dzielili to przekonanie, ale umilkli i skłonili głowy.
Pomimo rozkazów wydanych, boju i pogoni długo powstrzymać nie było można.
Nawet tak smutne zwycięztwo, jakiem było dnia tego, upaja. Jeden król może tem samem zastygłem okiem patrzył na nie, jakiemby zwyciężony spoglądał na upadek. Dwór i regaliści, wodzowie dnia tego, żołnierz, który się łupem radował, senatorowie widzący w tem koniec rozsterek i niepokoju, chodzili rozpromienieni i weseli. Cochwila przyciągano nowe zdobycze przed namiot króla, nowych jeńców panom hetmanom. Cillemu włoskiemu sekretarzowi króla, który uwięziony w karecie Radziwiłłowskiej z nią potem przybył do obozu, darował Zygmunt i ją i co się w niej znajdowało; bogate siodła, konie, rzędy dostały się biednej szlachcie, rycerstwu i piechotom, które je zaraz jak na targu więcej