i, jakeśmy widzieli, stawał czynnie w obronie jego, gdy elierowie Radziwiłłowscy wpadli rozbiwszy oddział Chodkiewicza na dworskie namioty.
Oprócz tych czerwonemi przepaskami na zbrojach odznaczonych rycerzy słynnych z zapamiętałego męztwa, innego też ochotnika znalazła się garść u namiotów, gdy Bajbuza przypadł z odsieczą.
Rotmistrz zwykle panujący nad sobą i aż do zbytku rozmyślający, powściągający się zawsze, gdy raz był w boju, stawał się jednym z najszaleńszych. Ogarniała go jakaś wściekłość niemal zwierzęca, której się wstydził, ale pohamować jej nie mógł.
Trzymany snadź długo na hamulcu temperament, mścił się potem gdy raz go swobodnie puszczono.
Teraz też po długim spoczynku Bajbuza z furyą się rzucił na napastników. Ręka jego siekła i płatała straszliwie, a co się mu nawinęło, padało naciśnięte, zrąbane, przerażone.
Sam on opowiadając o tej chwili przyznawał się, że gdyby był przed sobą naówczas ujrzał przyjacielską jaką twarz dawno znaną, nie wiedział czyby mógł tę swą wściekłość powstrzymać.
Właśnie wśród tego obłędu stanął przed nim, niewiedzieć zkąd się wyrwawszy Spytek, o którym on prawie był całkiem zapomniał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.