Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

mistrza, zawołać na głos, co ma się rzadko trafiało.
— E! co bo u kata! Wszyscy się weselą, a wy, kochany rotmistrzu, jakby naprzekór całemu światu! A! jak Boga kocham, że to się nie godzi! Cóż wam u licha jest? Ja was kocham, ale djabeł mnie bierz, jeżeli rozumiem.
Bajbuza się podniósł jak sprężyną poruszony.
— Co za dziw, że ty mnie nie rozumiesz, kiedy ja często sam nie rozumiem siebie — zawołał — ale dziś nie masz racyi mnie łajać, nie masz.
Nie wiesz nic.
— No, a cóż mam wiedzieć? — zapytał Szczypior.
Bajbuza chciał już jakby począć mówić, wstrzymał się, zasępił, wąsa potargał.
— Tajemnice mieć będziecie dla Szczypiora? — wtrącił chorąży.
Rotmistrz odwrócił się szybko.
— Wiesz — rzekł trwożliwie — zdaje mi się... nie jestem pewnym... zdaje mi się... zabiłem Spytka.
Chorąży stał czas jakiś milczący.
— Jakiego Spytka?
— Jej męża.
— Ależ on był z naszej strony — przebąknął Szczypior — jakże to może być?
— Napadł na mnie. Ja teraz nic nie pamię-