Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

czyłem z sobą; teraz w ostatku gdyby owdowiała powiedziałem sobie: zechce ona mnie? będę jej sługą... ożenię się.
Zaśmiał się dziko.
— A jakże tu do ołtarza podać wdowie rękę, która krwią męża została zbroczona?
To mówiąc padł na posłanie i zamilkł.
Szczypior, który nie zagłębiał się tak bardzo w roztrząsanie co było godziwem a co nie, byle było wedle prawa możliwem, ruszył ramionami i zmilczał.
Towarzyszyli potem królowi do Krakowa, gdzie Bajbuza o posłuchanie prosił i króla JMci pożegnał.
Sam Zygmunt, marszałek Myszkowski, hetman Żółkiewski, wreście rycerstwo całe i wielu z panów senatorów znali dobrze zasługi Bajbuzy, wiedzieli że mu nawet żołdu na kopijników nie dawano, że on sam nigdy o nic nie prosił, a słusznie mu się jakaś nagroda należała.
Lecz gdy niespodzianie przyszedł do pocałowania ręki, stało się, że nie obmyślano wcale co mu dać, a tylu miano do wynagrodzenia, iż na razie nawet nie wiedziano, gdzie dla niego szukać jakiegoś daru.
Król nie tłumaczył się wcale, wybąknął słów kilka i zapewnił go tylko o swej łasce i pamięci; Myszkowski jaśniej przyrzekł mu, że go