się w nim walka straszna, którą jego miłość prawdy wywołała. Zdawało mu się, że powinien był przyznać się do tego, iż on zabójcą męża się stał... mimowoli. Potem ogarniała go trwoga, nie śmiał i milczał.
Wdowa też nieboszczykiem wcale się zajmować nie miała ochoty, zwróciła rozmowę na inne przedmioty, a gdy Szczypior odszedł na chwilę, wzrokiem pełnym wyrazu rzuciwszy na rotmistrza, rzekła śmiało.
— No, kochany sąsiedzie, obojeśmy postarzeli, ja już zamąż iść nie myślę, wy się żenić zarzekacie, cóż więc? będziemy-li przyjaciółmi nie lękając się złośliwych ludzkich języków?
— Pókim żyw! pani moja! — krzyknął rotmistrz — jam twój.
Chciał już na kolana paść, bo się zapomniał, lecz właśnie Szczypior powrócił, i po wesołej rozmowie rozstali się oboje uspokojeni.
Co się później stało i czy poczciwy a prostoduszny Bajbuza skrupuł przełamał, i wdowę do ołtarza poprowadził, o tem z pozostałych papierów wnosić trudno. To pewna, iż zszedł bezpotomnie.
W okolicy długo po nim pozostało legend wiele, ale wszystkie prawie wystawiały go w świetle śmiesznem dziwaka jakiegoś, który sam nie wiedział czego pragnął i nigdy z sumieniem swem nie był w zgodzie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.