Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

Bojanowski ów, którego długo tylko siwą najeżoną włosami głowę widać było.
Już z niej o wzroście jego wnosić było można; olbrzymim wistocie ukazał się, a wychudzenie, czyniło go jeszcze napozór roślejszym. Skóra to była tylko i kości, ale kości grube, potężne, na których pooplatane ścięgna i żyły jakby podskórną siatkę tworzyły. Ogromna, blada, przeciągła twarz, z długą brodą siwą, tak rozczochraną, jak włosy, spadała mu na piersi, nawpół obnażone. Mało kto mógł bez niepokoju i prawie że trwogi wejrzenie tego człowieka wytrzymać. Głęboko pod kośćmi czołowemi ukryte oczy, w tym cieniu sklepień obrosłych brwiami najeżonemi świeciły jakby wistocie ogień jakiś w nich gorzał.
Rysy twarzy regularne, ostre, suche, miały wyraz pogardy i odwagi niewypowiedzianej. Wargi bledsze niż skóra, prawie białe, jakby spalone, nawpół tylko miał przymknięte. Pomimo że suknia, która go okrywała, prawie łachmanem się nazwać mogła, Bojanowski miał majestatyczną postać. Brunatnego koloru rodzaj opończy, przypominający zakonnym krojem mnicha, bez kołnierza u góry, w grubych, gęstych fałdach opadał mu na nogi okryte skórzanemi cholewami, które sznurkami były przytwierdzone. W pasie obwiązany był prostym sznurem,