Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

powrozem raczej, od którego zwieszony różaniec drewniany z gałkami ogromnemi i nieforemnemi, za każdem poruszeniem wydawał jakiś grzechot niemiły. Pacierze te drewniane stukały jakby kości trupie. W jednej ręce niósł ogromny, gruby kosztur, którym się podpierał, a trzeba się było przypatrzeć tej ręce, aby zrozumieć czem ten człowiek zamłodu być musiał. Dziś jeszcze zdawało się, że gdyby kosztur chciał pocisnąć, woda-by z niego pociekła.
Szedł powoli Bojanowski, ale nie sam; z lewej strony pod łokciem jego sunął się mały człek, zdyszany, niespokojnemi oczyma patrzący dokoła: był to jego — niewiadomo: — sługa, towarzysz, uczeń, — dość, że nieodstępny cień.
Podszedłszy ku środkowi izby, w której coraz ciszej na widok jego być zaczynało, Bojanowski stanął i oczyma swemi z głębi jam, zpod cienia brwi, potoczył dokoła.
Dla wszystkich niemal, co się tu znajdowali, Bojanowski przynajmniej z nazwiska i rozgłosu był znanym. Chociaż dziś ledwie się o nim pamięć uchowała, w owe czasy cała niemal Polska, a przynajmniej znaczniejsza część jej znała Bojanowskiego lub słyszała o nim.
Głucho i różnie rozpowiadano o jego przeszłości; wiadomo tylko było napewno, że od lat wielu odprawiał pokutę, odbył pielgrzymkę do Ziemi