które pożyczył Rzeczypospolitej — i ten nam ciążyć będzie, dopóki go nie zaspokoimy.
Uśmiechnęła się królowa i wtrąciła.
— Jak ja — bo i mnie dłużną jest Rzeczpospolita.
Jan Kazimierz postrzegł, że potrącił strunę, której był niepowinien poruszać, zagryzł usta, nieumiejąc wyjść inaczej z zakłopotania, zwrócił się do milczącego ks. de Fleury.
Zapytanie, jakie mu zadał tyczyło się nabożeństwa jutrzejszego w jednym z miejskich kościołów.
Ks. Fleury i królowa razem odpowiedziała, że się właśnie na uroczystość tę wybiera.
Wszystkie przedmioty zdawały się już wyczerpane. Jan Kazimierz siedział jednakże.
— Brat mój Karol odwiedzał w. król. mość? — zapytał.
— Raz był tylko u mnie; gdym tu powróciła — zimno odezwała się królowa. — Nie widuję go.
— W. król. mość — rzekł po małym namyśle Jan Kazimierz — mogłabyś mu oszczędzić wiele próżnych trosk, starań i wydatków, odradzając te śmieszne zabiegi o koronę. Ja! ani mu jej zazdroszczę, ani-bym przeszkadzał do niej, ale jestem zmuszony. Ciągną mnie. Jego uwodzą pochlebcy, żal mi go. Może z ust w. król. mości...
Marya Ludwika poruszyła się bardzo żywo.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.