Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

w sposób przerażający, świecąca od klejnotów cała, zdyszana, niespokojna.
Pokojowiec na drzwi jej wskazał.
Jan Kazimierz przechodził się już niespokojnie, oczekując na to utrapienie. Wiedział dobrze, co go czeka, bo Bertoni wcale w nim nie szanowała, ani krwi, ani dostojeństwa. Znała go od dziecka.
— Aha! — poczęła od progu z niezmiernym pośpiechem powłosku, gdyż znała wstręt króla do polskiego języka — aha! otóż nareszcie Salusia się dobiła honoru pozdrowienia w. król. mości! Długo na to czekała.
Król chciał się począć tłómaczyć: zamknęła mu usta.
— Dajżeż pokój! daj — czy to my się nie znamy!
Dygnęła przed nim bardzo nizko.
— Już Król Szwedzki? nieprawdaż — poczęła, śmiejąc się. — No, tej korony, to ja się dla waszej miłości nie obawiam, ale słyszę, że się wybieracie na polską? Ej?
Mnichem nie mogliście być, kardynałem nie chcieli, a tu nagle do korony sięgacie? Myślicie że to ją będzie lżej dźwigać, niż purpurę? Panie mój, aż mię strach po kościach mrozem przeszedł, gdym się o tem dowiedziała, a wam to po co?
Wiecież wy, co się dzieje? Kupujecie dom,