Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

Uderzyła się w chude piersi, oczyma ognistemi śmiało patrząc na zmieszanego coraz bardziej króla.
Jan Kazimierz zbierał się coś odpowiedzieć, gdy Włoszka nie wytrzymała i język rozpuściła.
— Chcecie, bym wam przepowiedziała przyszłość! — to bardzo łatwo. Wybiorą was, bo wiedzą, że będą z wami robić, co zechcą, — oni i królowa.
— Jaka królowa? — przerwał Jan Kazimierz
— Wdowa dziś, a jutro może — kto to wie?
Rozśmiała się.
— Bez jej pieniędzy i jej rozumu wy się nie obejdziecie — dodała.
— Ona o niczem wiedzieć nie chce — wtrącił król.
— Abyście ją prosili, naturalnie — mówiła Bertoni.
Ej! żal mi was! Panie mój! żal mi was! Puśćcie księcia Karola, jeśli mu się to uśmiecha. Wy nie do tego stworzeni, a moglibyście sobie tak ślicznie spokojnie życie pędzić!
Klasnęła w ręce. Ale co tu darmo nawracać: nie pomoże. Sądzono wam wszystkiego kosztować, aby sobie wszystko obrzydzić.
Uspokoiwszy się nieco, zadumany, słuchał tego wylewu słów król, otarł czoło, usiadł. Bertoni stanęła przed nim.