Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc to już nieuniknione! — westchnęła.
Zmilczał Jan Kazimierz chwilę.
— Mówić dziś z tobą nie można — zamruczał.
Twarz Włoszki wykrzywiła się, jakby wyrazem politowania.
— Ale to ja-bym chyba tak powiedzieć powinna — przerwała łagodząc głos. — Dla siebie, mój Boże, cieszyć-bym się przecież powinna z te go, gdy was królem obiorą. Tak i mnie się ztegocóś okroi.
Jan Kazimierz, jakgdyby chciał niemiłą inaczej zwrócić rozmowę z uśmiechem wymuszonym szepnął pocichu:
— Żeby też była choć Biankę z sobą przyprowadziła!
Bertoni wstrząsła się oburzona.
— Jeszcze czego! — zawołała. — Niby ja nie wiem, że tobie, stary bałamucie, najmłodsze dziewczęta jeszcze w głowie. Wszakże to moja córka, więc-byś ją powinien poszanować.
— Mówią, że bardzo ładna! — odezwał się król.
— Jak anioł! — przerwała matka z zapałem — ale to senatorski kąsek i ja jej nie wydam chyba za senatora.
Jan Kazimierz śmiał się rozweselony, co Bertoniową rozgniewało.