Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech Bóg uchowa, abyśmy już do tej doszli ostateczności — przerwał Kazimierz.
Niedługo się zatrzymawszy, odszedł spowiednik Maryi Ludwiki, ale na całym zamku przez noc tę chwili prawie spoczynku nie było. W gospodzie ks. Karola nad Wisłą, pomimo słoty i nieprzyjemnej pory, tłum nieustannie napływał, mieniając się... a każdy tu coś ze sobą coraz straszniejszego przynosił.
To, co opowiadano o okrucieństwach i zuchwalstwie Kozaków i z niemi połączonego motłochu przechodziło pojęcie wszelkie. Na szlachtę zbiegłą zpod Piławiec piorunowano.
— Dawniej kądziel takim posyłano i skórkę zajęczą — wołali niektórzy — a tchórze się sami potem ze sromu wieszali, bo kobiety z niemi żyć i do domów ich przyjmować nie chciały, a dziś zajęcy-by i kądzieli dla nich zabrakło...
Drudzy mitygowali i łagodzili...
— Dobrze tu nam zdaleka sądzić i skazywać — mówili — ale gdy się raz popłoch weźmie, trzeba tam na miejscu być i widzieć, że człowiek, gdyby jak chciał, prądowi się nie oprze.
— Ostatnia na nas przyszła godzina — jęczeli strwożeni.
— Nie pozostało nam nic, tylko się kozactwu okupić, pokój zawrzeć a pracować nad tem, aby wojsko nowe i lepsze... zaciągnąć.