Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

— Natychmiast, gdyby można — przerwał Kazimierz — wieczorem najpóźniej. Zamknę drzwi wszystkim.
Radziwiłł odparł tylko ukłonem i zwrócili się obaj ku biskupom którzy świeżo z dyecezyi swych przybyli, o stanie kraju przywozili najświeższe wieści.
Wszystkie one zgodne były i wywołały z ust kanclerza wymowne zakończenie.
— Nasze grzechy stanowią ich siłę... nasza słabość jest ich potęgą!... Uderzmy się w piersi! Nie Kozacy i Tatarowie chłoszczą nas, ale Bóg, który poprawy żąda, lub zgubą grozi. Wszyscyśmy winni — i wszyscy pokutować musimy. Ofiar wymaga położenie: nie szczędźmy skruchy, żąda Bóg, kajajmy się, a zlituje się on nad nami...
Cichym szmerem wszyscy potakiwali kanclerzowi, lecz na ten ton kaznodziejski nastrojona rozmowa trwać nie mogła. Zwolna też goście jeden po drugim kłaniać się, żegnać i rozchodzić poczęli.
Sam nawet królewicz, któremu Tyzenhauz przyniósł kapelusz, rękawiczki, szpadę i płaszczyk, wybierał się także, mimo słoty, w odwiedziny przed odjazdem do Nieporętu.
Od śmierci Władysława IV, dotknięty nią najboleśniej marszałek koronny, Adam Kazanowski, który w nim utracił przyjaciela i brata, nie uka-