Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

tego, bo deszcz jesienny lał, jak z wiadra, i powietrze było najnieprzyjemniejsze, ale gdy oznajmiono przybycie, i marszałek i żona jego znaleźli się w antykamerze na przyjęcie.
Z galanteryą podał Jan Kazimierz rękę pięknej Elżusi, uśmiechającej mu się wdzięcznie.
— Wypędzają mnie z Warszawy — rzekł dosyć wesoło. — Chciałem więc pożegnać moich przyjaciół, a do tych państwa zaliczam.
Skłonił się zimno pan Adam.
— Kto wie, z czem powrócę — dodał — na pewno z grochowym wiankiem. Rzeczpospolita mnie nie zechce, będzie wolała młodszego... kobieta jest...
— W. królewska mość sądzisz — wtrąciła Kazanowska — że kobiety tak bardzo młokosów cenią? My między nami wcale inaczej trzymamy a młodych gaszków zostawiamy starym babom...
Rozśmiał się Jan Kazimierz.
— Spodziewam się — rzekł, zwracając do milczącego marszałka — że przez pamięć dla brata mego i życzliwość waszą dla rodziny naszej i dla mnie w szczególności, marszałek zechcesz wpływem swym...
Kazanowski szydersko trochę się uśmiechnął.
— N. Panie — rzekł cicho — ja najmniejszego nie mam wpływu, niestety, bom się nigdy o niego nie starał; lecz gdybym mógł mieć jaki...