Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nieznośna ty... — zawołał — dajże mi tchnąć! Czego mnie prześladujesz?
Włoszka skłoniła mu się.
— Mam ważną sprawę — rzekła — w. król. mość jutro do Nieporętu, a ja po bezdrożach gonić za nim nie mogę.
I przedzierając się za królem, choć nic nie odpowiadał, Bertoni wtargnęła do drzwi sypialni.
— Czegóż chcesz? — krzyknął niecierpliwie odwracając się, Jan Kazimierz.
— Sprawiedliwości! — patetycznie głos podnosząc, odrzekła Włoszka.
Jedną córkę mam, oko w głowie, skarb.
Na wspomnienie to córki król stanął.
— Aha! z córką więc... katastrofa — zawołał. — Ciekawym.
— Katastrofy żadnej niéma, bo ja jej nie dopuszczę — zawołała Bertoni — oczybym mu wydarła!
— Komu?— spytał zaciekawiony widocznie król.
W drugich drzwiach pokoju na progu z tą swobodą dworów, w których niema porządku i karności, cała gawiedź antykamery zbiła się do kupy i słuchała.
Bertoni wskazała na nią.