jony popolsku, młodzieniec bardzo przystojny, z czubem w pukle mu zwijających się włosów na głowie, przy szabelce, w krótkiej delijce, — choć malować!...
Ciemny wąsik, do góry podkręcony, młodej twarzyczce nadawał butę większą jeszcze, choć i tak jej dosyć miała.
— Strzębosz? — zagadnął niby, się groźno marszcząc, król — co to znowu za skarga na ciebie?
Bertoni cofnęła się kilka kroków, tyłem ku obwinionemu się obracając.
— O niczem nie wiem — burknął dworzanin.
— Jakto? o niczem! — wybuchnęła Włoszka — waćpan mi chcesz córkę bałamucić.
— Uchowaj Boże! — rzekł zimno Strzębosz.
— Nie możesz się zapierać — przerwała kobieta — ja mam dowody w ręku.
— Ja się też nie myślę zapierać — począł dworzanin — że panna Bianka mi się bardzo podobała, żem się nawet w niej rozmiłował. Toć nie grzech... Jestem szlachcic, a kiedy się rozmiłuję, to i ożenić mogę.
Bertoni pochwyciła się za głowę.
— To mi dopiero łaska? — krzyknęła — waćpan! żenić się z moją córką, waćpan co masz całego majątku nędzną szkapę i siodełko z rzemiennym rzędzikiem ! Cha! cha! cha!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.