Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

ny panującego był najpilniejszem zadaniem. Znaczna większość trzymała za Królem Szwedzkim, niewielu zalecało biskupa, tylko z jego ładu i gospodarności, chwaląc go za wysłanych kilkuset ludzi do Baru.
Zaledwie dwaj wygnani kandydaci mieli czas się rozgospodarować w Jabłonnie i Nieporęcie, gdy goście do nich zaczęli napływać z Warszawy. Ks. Karol, zazwyczaj oszczędny, musiał się dla nich okazywać szczodrym i gościnnym, a Jan Kazimierz, któremu na środkach zbywało, nie mógł się też dać mu wyprzedzić. Z wielką troską o to, pomimo starań Butlera, przybył do czasowej rezydencyi, ale tu po raz pierwszy dała mu się uczuć niewidoma pomoc ręki, którą łatwo było odgadnąć.
Nie pochodziło to wprost i jawnie od królowej, lecz nie mogło od nikogo innego. Królowi zbywało na wszystkiem, na kredensach, naczyniu i zapasach, a wszystko to cudownie się jakoś nastręczało i przychodziło z łatwością drogami różnemi, prawdziwą opieką Opatrzności.
Starosta dziwił się i cieszył.
Król nabierał otuchy i winszował sobie porozumienia z królową.
Współzawodnictwo jednak z ks. Karolem zawsze było groźnem, gdyż biskup miał pieniądze i nie żałował ich teraz.