syłał tam biskupów i duchowieństwo, aby odradzało ks. Karolowi najpierw współzawodnictwo bezskuteczne, a w najszczęśliwszym razie koronę, która była ciężarem zbyt wielkim dla pobożnego kapłana, zmuszającym zmienić cały tryb życia i nawyknienia niemal od kolebki przyjęte.
Ks. Karol jednak dotąd nie dawał się wzruszyć i zachwiać, trwał uparcie przy swojem i składał się gromadką niewielką, która go popierała. Ślepym się zdawał być na to, iż ona w senacie nie miała prawie żadnego znaczenia, a między szlachtą wpływ wątpliwy bardzo.
Pomimo wszystkich tych złudnych obietnic i nadziei, jakiemi karmiono ks. Karola, nadto on był rozsądnym i znał ludzi zbyt dobrze, by w końcu nie zwątpić w głębi duszy o powodzeniu swej kandydatury. Olbrzymie wydatki, którym nie było końca, zaczęły go też zniechęcać, lecz nie okazywał tego po sobie, a ile razy wysłańcy kanclerza przybywali, wzdychając i zachęcając do zgody i porozumienia, ks. Karol z gwałtownością wielką oświadczał, że za nic nie zrzecze się kandydatury.
Bystre oko Radziwiłła dostrzegło już jednak różnicę wielką w księcia Karola mowie i postępowaniu, od czasu wyjazdu z Warszawy.
Pomoc królowej coraz jawniejsza, odebrana
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.