Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

co żywiej, ci panowie, którzy królowi przy wjeździe towarzyszyć mieli. Pomiędzy nimi król mógł się doliczyć aż pięciu sobie wiernych Radziwiłłów.
Wśród okrzyków wesołych siedli na konie wszyscy. Cała droga do miasta i do kościoła nabita była ciekawemi, witającemi tłumami. Jan Kazimierz jechał rozpromieniony i zwycięzki.
Wtem na drodze, jeden z tych sławnych ówczesnych jowialistów, których sporo liczono w tym czasie właśnie, gdy najmniej się śmiać było z czego — dawny dworzanin Władysława IV — Zygmunt Skarszewski, tak dzielny żołnierz i dowcipny żartowniś, jak stary, dogorywający już Samuel Łaszcz — czapeczka na ucho jedno włożona — nawinął się na oczy królowi.
Spostrzegłszy to drwiące wesołe oblicze, Kazimierz żartobliwie odezwał się do niego:
— A co tam słychać, mości panie? Kto w okopach królem mianowany?
— A! — odparł strojąc minę smutną Skarszewski — ładu niéma w Polsce... wszystko stoi nieporządkiem u nas. Już-ci się mnie korona należała; alem się, zagrawszy w kostki, z konkurrencyą spóźnił.
Zaprawdę, za mojego panowania, Polacy byliby mieli takie zamieszanie i kaszę — jak nigdy!...