jętnością swą ciekawość jego obudził. Mężczyzna był ogromnego wzrostu, silny, z głową włosem bujnym siwiejącym okrytą, z oczyma głęboko pod kością czołową i brwiami rozrosłemi ukrytemi. Suknia nakształt mniszej okrywała go, podpasana sznurem, u którego wisiał prosty drewniany różaniec.
Był to tensam stary pątnik Bojanowski, któregośmy widzieli w gospodzie księcia Karola nad Wisłą. Pielgrzymka teraz z Częstochowy i Gidlów prowadziła go do Krakowa... Trafem zaszedł do kościołka, gdy król właśnie na plebanią zajeżdżał. Ale czem był król dla niego?
Jan Kazimierz — zbliżył się ku niemu...
Nie ruszył się i teraz Bojanowski. Pierwszy musiał go Jan Kazimierz pozdrowić: Niech będzie pochwalony.
Żebrak mniemany skłonił głowę i zamruczał odpowiedź; nie powstał jednak i wiele się nie zdawał okazywać ochoty do rozmowy.
Tem mocniej podrażniło to króla; sięgnął naprzód do woreczka po jałmużnę, lecz, ruch ten odgadłszy Bojanowski — odezwał się:
— Jam nie żebrak; jałmużny nie potrzebuję.
— Któż jesteś?
— Grzesznik, jak i ty...
Wtem Strzembosz, który zdala stał, starca nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.